Zamknij

Kamil Kościelny, przede wszystkim pracuś, który lubi hip-hop, ale i Seweryna Krajewskiego

Gdyby nie jego upór, pewnie nie zostałby piłkarzem. Postawił jednak na swoim, przekonał rodziców i zaczęła się jego przygoda z piłką. Czy była to droga usłana różami? Nie… Ale to też go ukształtowało, zarówno, jako piłkarza, jak i, pewnie przede wszystkim, człowieka. O kim mowa? O Kamilu Kościelnym, który właśnie wraca po ciężkiej kontuzji.

Wszystko zaczęło się, jak to pewnie bywało w wielu przypadkach, na asfaltowym boisku bądź jego imitacji, pod własnym blokiem. To tam Kamil zdzierał kolana razem z kolegami, ganiając za futbolówką od rana do wieczora.

– Od małego piłka cały czas była w mojej głowie. Grałem przed szkołą, na przerwach i po szkole – mówi nam Kamil.

W tej pasji wspierał go tata, z którym grał na boisku Szkoły Podstawowej nr 3 w Mielcu. To były jego pierwsze szlify. Jako 7-latek poszedł na trening z prawdziwego zdarzenia, ale nie było grupy z jego rocznika, więc musiał poczekać. To go nie zniechęciło. Dwa lata później znów się pojawił i … tak trenuje do dzisiaj.

Pierwsza przeszkoda

Dosyć szybko pojawiła się pierwsza przeszkoda. Gimnazjum w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Mielcu było płatne, a taki wydatek byłby sporym obciążeniem dla domowego budżetu. Kamil nie wyobrażał sobie jednak końca gry w piłkę. Z nauką problemów nie miał, ale to jednak futbol kręcił go na całego. Rodzice dali się przekonać i trafił do szkoły im. Grzegorza Lato.

– Od tamtej pory myślałem tylko o tym, by grać jak najlepiej, choć pamiętam, że wtedy świadomości nie było za wiele. Każdy myślał, by grać w piłkę, nie zdając sobie sprawy, co trzeba robić, by w nią grać – słyszymy.

W szkole stanowili świetną ekipę, kilku z chłopaków pewnie miało większy potencjał, ale tylko Kamil zawędrował do ekstraklasy, choć trudnych momentów nie brakowało.

– Wytrwałem i wdrapałem się na ten polski szczyt. Na moje postępy duży wpływ miał trener Tomasz Tułacz. Wiele jego słów utknęło mi w pamięci. Gdy był naszym trenerem tworzyliśmy naprawdę zgrany team, a trener był jego najważniejszą częścią – wspomina.

Wsparcie…

Jak już wspomnieliśmy od początku mocno wspierał go tata. Później dołączyła do niego przyszła żona, która na jego mecze starała się chodzić zawsze, nawet jeszcze w 3 lidze, kiedy wspierała go z żelaznych trybun. Jak przyznaje sam Kamil, żona jest dla niego wielkim wsparciem i bez niej, pewnie nie byłby w tym miejscu, w którym się obecnie znajduje.

Jest też przyjaciel Paweł, z którym bohater tej historii zaczynał przygodę z piłką, ale ten postawił na naukę. Zawsze jednak może na niego liczyć.

Sam Kamil też kiedyś był po tej drugiej stronie. Oglądał mecze Stali, kiedy ta występowała w 4 lidze. I marzył. Marzył o tym, aby być tak jak ci faceci biegający po zielonej murawie. No i marzył o grze w klubie zagranicznym. Tam, póki co, nie zawędrował, ale jest w polskiej ekstraklasie. Pewnie tego by nie osiągnął, gdyby nie fakt, że dosyć szybko stał się świadomym piłkarzem. Sam przyznaje, że nie był zawodnikiem, który od początku wyróżniał się talentem, ale zawsze wyróżniała go pracowitość. Jako 18-latek, razem z Maciejem Domańskim, zaczął się interesować zdrowym odżywianiem, suplementacją, szeroko pojętym sportowym trybem życia.

Sprawdź ofertę firmy Galmet –> KLIKNIJ TUTAJ

– Bardzo ważne jest, aby zwiększać swoją świadomość. Trzeba nauczyć się, dlaczego piłkarz ma taką dietę, a nie inną, ponieważ gdy zalecona przez trenera żywieniowego dieta się znudzi, nie będzie wiadomo czym ją zastąpić. W tym przypadku wraca się do swoich starych nawyków. Trzeba szukać informacji na ten temat, współpracować  ze specjalistami i zdobywać rzetelne informacje na ten temat, ponieważ każda wiedza działa na plus – słyszymy. – Na początku z „Domanem” ćwiczyliśmy trening kulturystyczny, ale teraz uważam, że to było dla nas bezsensu – uśmiecha się.

„Po co ci to?”

Tamten trening może i nie miał większego sensu, ale generalnie praca nad sobą była niezbędna, aby znaleźć się w tym miejscu, w którym jest obecnie.

– Jeden trening dwugodzinny na dzień to zbyt mało, by wejść na wyższy poziom czy robić większe progresy, chyba że ktoś ma wybitny talent, zaczyna w Barcelonie i jest tam prowadzony od samego początku. Gdy sam zaczynałem trenować dodatkowo, usłyszałem „po co ci ta siłownia, nie lepiej odpocząć?” – mówi. – Żeby być piłkarzem nie można mieć normalnego życia. Trzeba poświęcać więcej godzin na regenerację, czy jakiś dodatkowy trening motoryczny – dodaje.

Stara się liczyć godziny snu, ale tutaj nie jest całkowitym freakiem. – Czasami włączę sobie film, który już oglądałem, do spania. Po 10 minutach zasypiam, ale lubię oglądnąć początek i przy nim zasnąć – mówi nam, ale też sam przyznaje, że to nie jest do końca zgodne z higieną snu.

Przestraszony

Ten jego upór, zawziętość i pracowitość sprawiły, że w końcu trafił do pierwszej drużyny Stali Mielec. Oficjalny debiut przypadł na mecz pucharowy ze Stalą Rzeszów. Trener Andrzej Jaskot wystawił go na lewej obronie. – Miałem stres, biegałem, walczyłem, ale po 60 minutach miałem dość. Byłem zniszczony fizycznie. Chciałem wszystko zrobić naraz. Rzadko spotykało się wiele ludzi na trybunie w Mielcu, a wtedy było ponad tysiąc osób. Derby Podkarpacia, a ja 16-latek na lewej obronie, gdzie dotychczas zawsze byłem stoperem – wspomina.

Sprawdź ofertę firmy Galmet –> KLIKNIJ TUTAJ

Z czasem stawał się coraz ważniejszą postacią. Na moment trafił do Resovii, ale wrócił do „swojego” klubu. W końcu przyszedł jednak moment, aby pójść wyżej. Była Siarka Tarnobrzeg, Radomiak Radom, Wigry Suwałki i Raków Częstochowa. Aż, przed poprzednim sezonem, wrócił na stare śmieci. Znów na trybunach widzi wiele znajomych twarzy.

Gdy w zimie doznał kontuzji, dostał wiele słów wsparcia oraz życzeń powrotu do zdrowia właśnie od tych ludzi, z którymi kiedyś grał na startych asfaltowych boiskach. Te same osoby teraz gorąco mu kibicują.

Nie dał o sobie zapomnieć

– Myślę, że to fajna rzecz jak wychowankowie grają w zespole, bo też skraca się ta droga pomiędzy drużyną, a kibicami. Jest jakaś relacja, ludzie się znają taka samo jak „Getek” czy „Doman”. Osoby, które są związane z tym klubem wiele lat. Ta bariera się zaciera – mówi Kamil Kościelny.

Właśnie, kontuzja. Po tym, jak usłyszał diagnozę napisał na Twitterze, że wróci silniejszy. Codziennie pracuje, by wrócić jak najszybciej. Oczywiście pewnych rzeczy się nie przeskoczy, niektóre rzeczy potrzebują więcej czasu, ale Kamil tego czasu na pewno nie zmarnował. Pierwsze cztery miesiące spędził w Częstochowie. Wynajął mieszkanie wraz z żoną i rozpoczął rehabilitację w klinice fizjoterapii, z którą już współpracował wcześniej. Wracał do Mielca tylko na mecze. Pod koniec również wspierał kolegów z drużyny na meczach wyjazdowych. Co ciekawe, Kamila zabrakło tylko na jednym meczu w Mielcu, na spotkaniu ze Śląskiem Wrocław. To właśnie wtedy piłkarze Stali Mielec wyszli na rozgrzewkę w koszulkach z napisem „KOŚCI jesteśmy z tobą”. Kamil przyznał, że był wtedy świeżo po operacji w stabilizatorze i chodził o kulach, więc na meczu nie mógł się pojawić. Za to oglądał to spotkanie.

– Fajna rzecz jak ktoś o tobie pamięta, a nie zapomina. Choć nie dałem o sobie zapomnieć, Kiedy tylko mogłem, przyjeżdżałem na treningi drużyny. Od początku przygotowań do nowego sezonu trenuję razem z chłopakami – powiedział sam zainteresowany.

Siłownia o 7 rano? Czemu nie…

Na samym początku wspomnieliśmy, że Kamil nie miał problemów z nauką. Studiował inżynierię materiałową w Rzeszowie, myślał o budownictwie. Ale to piłka zawsze była na pierwszym miejscu. Ukończył jednak kilka kursów na temat dietoterapii-leczenia żywieniem. Można powiedzieć, że jest uzależniony od sportowego trybu życia, a i w tym mocno wspiera go żona, bo razem z nią często zaliczają siłownię o 7 rano. Ostatnio zaczął też studia ekonomiczne online.

Kamil czyta dużo książek o rozwoju osobistym, średnio co dwa miesiące, ponieważ uważa, że wiele rzeczy się zapomina. Stąd też czerpie motywację. Wiedza o kontroli własnych emocji pomogła mu w czasie dwóch kontuzji, by jego motywacja była na wysokim poziomie. Kamil próbował tak zaplanować dzień w czasie rehabilitacji, by nie mieć momentu zwątpienia i walczyć o postępy każdego dnia.

Zielone światło

W trakcie rehabilitacji po pierwszej kontuzji prowadził dziennik i zapisywał sobie wszystko dzień po dniu, co robił, jak się czuł, czy był zmęczony, jak noga wyglądała i starał się iść podobnym tokiem przy drugiej. – Choć to była inna metoda operacji i drugie kolano, więc nie wszystko było takie zero-jedynkowe, ale dużo mu to pomogło – zaznacza nasz bohater.

14 czerwca dostał zielone światło na trening bez większych obciążeń. Teraz już normalnie gra z zespołem. Przełamuje bariery z treningu na trening. Jeśli chodzi o formę fizyczną, to Kamil uspokaja, że z nogą nic się nie dzieje i nie ma żadnych przeciwwskazań do gry. Pozostaje jeszcze kwestia mentalna. Po takim czasie i takim urazie oraz ingerencji lekarza jednak organizm podświadomie oszczędza tę nogę i więcej rzeczy robi tą drugą nogą, hamuje nią czy ląduje.

– Do meczu nie będę miał już żadnego zawahania. W sparingach to co innego, ale w meczu ligowym, gdy gra się o taką stawkę, zawodnik musi być przygotowany na 100 procent. W takich spotkaniach groźne starcia to chleb powszedni. Jestem coraz bliżej tego mentalnego przygotowania. Już na treningach pojawiają się starcia fizyczne czy zderzenia. Ostatnie szlify i będę gotowy do dyspozycji trenera – zapewnia.

Cała historia Kamila Kościelnego pokazuje, że piłka pochłania mu wiele czasu, ale jak już się pojawi trochę wolnego to stara się wyjechać gdzieś z żoną. Muzyka? Zależy od nastroju. Słucha hip-hopu czy rapu, ale i Seweryna Krajewskiego. Tak, bez wątpienia nie jest on postacią jednowymiarową.