Zamknij

„Zagraj, zagraj jak za dawnych lat”. Jeden mecz od mistrzostwa Polski

W naszym cyklu czas na kolejny, nieoczywisty temat. Tym razem historia dużo młodsza, bo w czerwcu skończy dopiero siedem lat. Zdecydowana większość bohaterów tamtego meczu wciąż gra w piłkę, choć raczej wszyscy nie są w miejscach, o których kiedyś marzyli.

Zdjęcia w artykule dzięki uprzejmości naszego Partnera – portalu hej.mielec.pl

Był początek czerwca 2014 roku. Kończył się sezon makroregionalnej ligi juniora starszego, w której Stal Mielec początkowo szła jak burza, ale w końcówce złapała  wyraźną zadyszkę. – W pewnym momencie byliśmy liderami, prowadziliśmy przed Wisłą Kraków i Cracovią – wspomina Patryk Teltak jeden z najlepszych zawodników z tamtej drużyny. Obecnie obrońca czwartoligowego Sokoła Nisko.

– Pod koniec sezonu mieliśmy jednak jakieś tąpnięcie z formą. Wyprzedziły nas oba krakowskie kluby Przegraliśmy dwa mecze i w przedostatniej kolejce jechaliśmy do Kielc na mecz z Koroną. Warunek był jeden: jeśli nadal chcemy mieć szansę na awans do ćwierćfinałów mistrzostw Polski, nie możemy przegrać. Zremisowaliśmy i przed ostatnią kolejką mieliśmy trzy punkty straty do Cracovii. Rachunek był więc prosty: wygrywamy i awansujemy dalej.

Sezon 2013/2014 w rozgrywkach juniorskich był ostatnim przed wprowadzeniem Centralnej Ligi Juniorów. Wciąż więc obowiązywał podział na makroregion, w którym o dwa miejsca dające awans do ćwierćfinałów walczyły najlepsze drużyny z województw: podkarpackiego, małopolskiego, lubelskiego, oraz świętokrzyskiego.

Tak jak pisaliśmy wyżej, w tym gronie mielczanie spisywali się bardzo dobrze, a grupę mieli przecież naprawdę bardzo mocną. Przyszłość pokazała przecież, że w ścisłym finale grały właśnie dwie drużyny z naszego makroregionu.

Ostatni taki mecz w życiu

Dziś wydaje się to trudne do wyobrażenia, ale wtedy miasto naprawdę zaczęło żyć meczem juniorów. Zainteresowanie kibiców było tak duże (co widać na załączonych zdjęciach), że padł nawet pomysł, by biletować to spotkanie. Ostatecznie nie wszedł on w życie, ale też dobrze pokazuje, jaka wówczas panowała w Mielcu atmosfera. – Szczerze? My byliśmy w szoku – wspomina Tetlak. – Pamiętam jak w tygodniu poprzedzającym mecz, mnie i Damiana Bożka, zaczepiali kibice, pytali o mecz, jak się czujemy, czy wygramy. Dla nas było to coś niesamowitego. Nikt z nas nie spodziewał się takiego zainteresowania.

Wspomniany Damian Bożek był wiodącą postacią tamtego zespołu. Dynamiczny skrzydłowy miał spory talent i za sobą już kilka występów w pierwszej drużynie, która występowała wówczas na poziomie drugiej ligi. On zwraca uwagę na jeden, bardzo ważny aspekt. – Nie byliśmy jedynie drużyną, byliśmy paczką najbliższych sobie przyjaciół. Tym bardziej ten mecz był dla nas ważny. Wiedzieliśmy bowiem, że jeśli nie wygramy z Cracovią, będzie to nasz ostatni mecz w tym składzie osobowym – podkreśla Bożek.

Taka była prawda. Tę drużynę tworzyli zawodnicy z roczników: 1995, 1996 oraz 1997. Najstarsi z nich (rocznik ’95) kończył już wiek juniora i dla nich mógł to być ostatni mecz. Ostatni taki mecz.

Jego słowa potwierdza Michał Szlachetka, najlepszy strzelec tamtej drużyny, zawodnik właśnie z rocznika 1995. – Mieliśmy zgraną ekipę, w pierwszej rundzie wygraliśmy z Wisłą i Cracovią więc liczyliśmy, że w rewanżach też zdobędziemy po trzy punkty – wspomina. – Co do mojej liczby bramek w tamtym sezonie, to nie tylko moja zasługa. W drużynie grali tacy zawodnicy, że po prostu oni wypracowywali dla mnie te bramki, a ja musiałem je wykorzystać, chociaż nie zawsze to robiłem – podkreśla.

Początek marzeń

Samo spotkanie z Cracovią zaczęło się dla nas wspaniale. Już po dwóch kwadransach gry prowadziliśmy 2:0. W obu bramkach ogromny udział miał Damian Bożek – przy pierwszej zaliczył asystę, a drugą strzelił już sam. – Ruszyliśmy na przeciwnika kompletnie bez presji, tak jakby tamten mecz był o przysłowiową „pietruszkę”. Tymczasem stawka była ogromna, a my tego w ogóle nie odczuwaliśmy – opowiada nam Bożek.

On sam mógł rozstrzygnąć losy meczu jeszcze przed przerwą. – Miałem doskonałą okazję na 3:0. Mogłem strzelić i pewnie wtedy cały mecz potoczyłby się inaczej.

„Nie zapomnę do końca życia”

– Ja tej sytuacji nie zapomnę chyba do końca życia – wspomina z kolei Patryk Tetlak. – Prowadziliśmy 2:0 i mieliśmy głowę w niebie. U mnie pojawiła się myśl, że już jesteśmy w najlepszej „ósemce” w Polsce. Jeszcze ta akcja, w której mogliśmy podwyższyć na 3:0.

– Ta sytuacja wyglądała tak. Jest mniej więcej 40.minuta meczu prowadzimy 2:0, Cracovia jednak zaczęła nas dociskać i w pewnym momencie wykonywała rzut rożny. Cracovia dośrodkowuje z tego rożnego, ja wygrałem pojedynek powietrzny z przeciwnikiem, a piłka trafiła do Piotrka Żarówa. Ten ją wybił jeszcze dalej, na ślepo, żeby tylko oddalić. Jednak tam gdzie piłka spadła stał Damian Bożek, który właściwie od połowy biegł już sam na sam. My tylko patrzymy i modlimy się, żeby trafił. Niestety, uderzył obok – opowiada Tetlak.

– Do dziś z Damianem wspominamy tamtą sytuację. On mówi, że chciał uderzyć delikatnie, obok bramkarza w stronę dalszego słupka. Ja wtedy zawsze odpowiadam, że powinien uderzyć mocno, przy bliższym słupku pod poprzeczkę. Jak to się mówi w żargonie piłkarskim „pod ladę”. Dziś jednak to tylko gdybania. Gdyby taka sytuacja była dzisiaj, to pewnie Damian stanąłby przed bramkarzem i zapytałby, w który róg ma strzelać. Wtedy jednak mieliśmy po 17 lat – dodaje.

Rzeczywiście, gdyby wówczas padł gol na 3:0, mogłoby być już po meczu. Stało się jednak najgorsze, co mogło się stać. Tuż przed przerwą Cracovia strzeliła gola kontaktowego. – Może trochę się rozluźniliśmy, może byliśmy też już zbyt pewni – zastanawia się Michał Szlachetka.  

O piłkę walczy Michał Szlachetka

Druga połowa to już prawdziwa tragedia. – Po przerwie już nic nam nie wychodziło i niestety przegraliśmy ten mecz, a co za tym idzie nie awansowaliśmy dalej – dodaje.

Smutny koniec

– Ja pamiętam przemowę trenera Białka w przerwie. Uczulał nas, że może być ciężko, że będą dociskać. Mówił, że musimy to przetrwać. Nam jednak jakby odcięło prąd. Szybko straciliśmy bramkę na 2:2, a remis nic nam nie dawał. Ruszyliśmy więc z atakami, nadzialiśmy się na kontrę i straciliśmy gola na 2:3. Koniec marzeń – mówi Patryk Tetlak, który występ w tamtym meczu przypłacił groźną kontuzją i kilkumiesięczną pauzą.

– O naszej porażce na pewno zdecydowały indywidualne błędy, jak i zmęczenie całym sezonem ponieważ graliśmy praktycznie tym samym składem – wspomina z kolei Bożek. – Na koniec czuliśmy, że mogliśmy zrobić więcej, ale dla nas to i tak była wielka przygoda.

– Z kolei ja powiem więcej. Moim zdaniem, gdybyśmy wygrali tamten mecz, to doszlibyśmy do finału mistrzostw Polski. Może nawet zostalibyśmy mistrzami. Nasze przygody z piłką potoczyłyby się zupełnie inaczej. Przecież w finale grała Cracovią z Wisłą, a z tymi drużynami w makroregionie mieliśmy lepszy bilans bezpośrednich spotkań – dodaje P. Tetlak.

Stracona szansa na coś więcej

Dziś bohaterowie tej opowieści grają w niższych ligach. Patryk Tetlak, który ma za sobą epizod w pierwszym zespole Stali (prowadzonej wówczas przez trenera Włodzimierza Gąsiora) obecnie gra w czwartoligowym Sokole Nisko. – Dziś mogę gdybać, ale ten jeden mecz naprawdę miał ogromne znaczenie. Szkoda, że czasu nie da się już cofnąć – zaznacza nasz rozmówca.

Michał Szlachetka również nie miał okazji większego zaistnienia w pierwszym zespole Stali. – Jakąś szansę dostałem, bo najpierw trenowałem u trenera Gąsiora, a po zakończeniu wieku juniora trenowałem u trenera Rafała Wójcika w okresie przygotowawczym z pierwszą drużyną. Rywalizacja była wtedy duża, nie było jeszcze drugiej drużyny, więc trener zadecydował, że lepiej będzie dla mnie jak poszukam sobie nowej drużyny – wspomina. Ostatecznie trafił do Victorii Czermin. Dziś jest zawodnikiem Smoczanki Mielec.

Najwięcej szans w pierwszym zespole otrzymał Damian Bożek. Najpierw jeszcze od trenera Gąsiora, a gdy trener Janusz Białek przejął drużynę po Rafale Wójciku w trakcie rundy jesiennej sezonu 2014/15, od razu do kadry włączył właśnie Bożka. Ten odpłacił mu dobrą grą – w tamtej rundzie zaliczył dwie asysty i mając 18 lat był wiodącym skrzydłowym młodego pokolenia w drugiej lidze. Później grał już coraz mniej, klub na jego miejsce ściągnął bardziej doświadczonego zawodnika. Ostatecznie trafił do Wólczanki Wólki Pełkińskiej. W marcu 2016 roku cudem przeżył tragiczny wypadek, w którym zginęli bracia Pydychowie, Patryk Szewczak, Mariusz Korzępa i Kamil Oślizło.

Po awansie do pierwszej ligi wrócił jednak do Mielca z nadzieją, że otrzyma swoją szansę. Wciąż był w wieku młodzieżowca – Dosłownie kilka dni przed rozpoczęciem sezonu doznałem kontuzji – złamałem kość strzałkową. Po powrocie do zdrowia nastąpiła zmiana trenera, przyszedł trener Smółka i oznajmił mi po 2 tygodniach treningu, gdy wracałem po kontuzji, żebym szukał sobie klubu. Trafiłem wtedy do Stali Rzeszów – wspomina. – Obecnie skupiłem się na nauce. Kończę studia Wychowania Fizycznego w Rzeszowie i kurs trenerski UEFA B. Gram również w 4 lidze podkarpackiej w Głogovii Głogów Małopolski – dodaje.

Przy piłce Damian Bożek

Lepiej powiodło się zawodnikom występującym wówczas w juniorach Cracovii. Wśród zawodników, którzy grali w tamtym meczu w Mielcu był m.in. Bartosz Kapustka, reprezentant Polski, były zawodnik Leicester City, a obecnie Legii Warszawa. Grał również Mateusz Wdowiak, który kilka dni temu został pozyskany przez Raków Częstochowa.

Początek meczu PGE FKS Stal Mielec – Cracovia dzisiaj (piątek, 19 lutego) o godzinie 18. Transmisja w Canal+Sport i nSport +.