Zamknij

„Zagraj, zagraj jak za dawnych lat”. O zwycięstwie, które miało wartość złota

– To zwycięstwo ma wartość złota – tak wygraną z 21 maja 1994 roku skomentował trener Stali Franciszek Smuda. Warta podejmowała naszą drużynę na słynnym stadionie im. Edmunda Szyca w centrum Poznania, który 10 razy gościł kadrę i mógł przyjąć ponad 50 tysięcy widzów. Na  tym gigancie to my byliśmy lepsi, ale ostatecznie obie drużyny w dość bezpieczny sposób zachowały ligowy byt.

Początek lat 90-tych to był szalony czas przemian w polityce, gospodarce, ale również w sporcie. Jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać nowe drużyny, które już wkrótce miały rzucić wyzwanie tym największym. To był również czas zmierzchu wielkich firm, które lata świetności miały już powoli za sobą.

W takich okolicznościach na najwyższy szczebel rozgrywkowy wracała Warta Poznań. Mistrzowie Polski z lat 1929 i 1947, mający w swojej historii wielu wspaniałych reprezentantów z genialnym Fryderykiem Scherfke, strzelcem pierwszej polskiej bramki w mistrzostwach świata, na czele.

W cieniu śmierci Bieruta

Zanim jednak przejdziemy do meczu z 1994 roku, cofnijmy się na chwilę o kilkadziesiąt lat. – Warta Poznań była naszym pierwszym, historycznym rywalem wyjazdowym w drugiej lidze – przypomina Tomasz Leyko, autor książki „Biało-Niebieska”.

Po awansie w 1955 roku, zespół z podwójnym zaangażowaniem przygotowywał się do rozgrywek. Drużyna pod wodzą Antoniego Brzeżańczyka wylewała siódme poty na obozie w Przysiekach w Karkonoszach. Pierwszy mecz zaplanowano na 17 marca. W Mielcu Stal miała gościć CWKS Kraków (dzisiejszy Wawel), a pierwszy wyjazd przewidziany był na 25 marca właśnie na mecz z Wartą.

– O finiszu przygotowań do rozgrywek pisano niewiele, bo… zmarł towarzysz Bolesław Bierut. 90 procent zawartości gazet, również tych regionalnych, poświęcona była tej tematyce. Stal była jeszcze klubem mało znanym, absolutnym beniaminkiem na tym szczeblu rozgrywek – opowiada T. Leyko.

Każdy, kto choć trochę zajmował się sportem znał wartość Warty. – To był atrakcyjny rywal, bo już wtedy miał na koncie dwa tytuły mistrzowskie, z czego ostatni wywalczony 9 lat wcześniej, czyli tak, jakbyśmy dziś postrzegali ekipę Śląska Wrocław.

– Poznański klub nie miał łatwo w czasach stalinowskich i gra w II lidze była tego wypadkową. Krótko nawet zmienił nazwę na… Stal. Przeciwko Stali grała już Warta, czasy stalinowskie bardzo powoli zmierzały ku końcowi, ale do „polskiego października” było jeszcze ponad pół roku – zaznacza autor książki „Biało-Niebieska”.

– Gwiazdami poznańskiej piłki byli bracia Aniołowie. W Lechu grał słynniejszy Teodor, w Warcie Jan. Nieco mniej popularny w skali kraju obrońca Warty miał ksywę „szatan”. W obronie był nie do przejścia, oprócz piłki trenował sprinty i zdobywał tytuły mistrzostw Polski wojskowych, a ponadto na co dzień pracował jako ślusarz – dodaje.
Stal ten mecz przegrała 0-1, będąc równorzędnym rywalem dla sławniejszego przeciwnika, a po przerwie nawet lepszym. Tak przynajmniej wynikało z relacji legendy podkarpackiego dziennikarstwa – Juliana Woźniaka. Miała też pecha, bo po strzale Króla, gospodarzy uratowała poprzeczka. W rewanżu, w sierpniu, był remis 0-0.

Warta jeszcze parę sezonów zabawiła na drugim froncie, ale reforma rozgrywek podzieliła ten szczebel na dwie grupy i jak łatwo się domyśleć, Stal i Wartę rozdzielono. Na kolejne starcia warciarze i mielczanie czekali więc kilkadziesiąt lat – dokładnie do sezonów 1993/94 i 1994/95.

Czas wielkich przemian

Warta Poznań na występy na najwyższym szczeblu czekała ponad cztery dekady.

– Powrót nie był na pewno kwestią oczywistą, ale w pierwszych latach po transformacji klimat do piłki w Wielkopolsce był bardzo dobry. Być może koniunkturę nakręcił bardzo mocny Lech Poznań przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, kiedy do Poznania przyjeżdżała Marsylia i FC Barcelona, a klub był na szczycie, sięgał po mistrzostwa. Wciąż pamiętano też przecież o arcymocnym Lechu Łazarka i legendzie Okońskiego – to wszystko mogło zbudować grunt pod to, że w Wielkopolsce powstawały niezłe ośrodki piłkarskie także poza Bułgarską, a garnęli się do piłki nowobogaccy inwestorzy jak osławiony Bolesław Krzyżostaniak i jego Olimpia Poznań. Apogeum był sezon 94/95, kiedy w ekstraklasie grały trzy poznańskie kluby i jeszcze Sokół Pniewy – pisał w niezwykle ciekawym reportażu „Młode wilki na gigancie” dziennikarz Weszło.com, Leszek Milewski.

W Stali to również był czas wielkich przemian. Kilka miesięcy wcześniej w klubie zjawił się niemiecki przedsiębiorca Thomas Mertel. Miał być zbawcą klubu, prowadził liczne interesy i początek jego działalności to potwierdzał. W klubie pojawiło się trochę gotówki, piłkarze na mecze wyjazdowe podróżowali nowoczesnym autobusem, a trenerem został Franciszek Smuda. Był wówczas u progu swojej trenerskiej kariery, ale jego atutem było to, że pierwsze szlify pobierał w Niemczech. Przebywał tam na tyle długo, że zdążył zapomnieć wielu polskich zwrotów.

– Pamiętam, jak na jednym z treningów trener kazał nam się ustawić w szeregu. Następnie zaczął liczyć na głos: eins, zwei, drei – wspomina Bogusław Wyparło. – Trener co dopiero wrócił z Niemiec i zdarzało mu się zapominać polskich słów. Nie to było jednak najważniejsze. Jego warsztat trenerski, typowo zachodni, był dla nas czymś nowym. Wprowadził nową jakość – nie ma wątpliwości obecny trener bramkarzy pierwszego zespołu PGE FKS Stali Mielec.

Zwycięstwo cenne, jak złoto

Wiosną 1994 zarówno Stal, jak i Warta, rywalizowały w drugiej części tabeli. Poznaniacy mieli za sobą fantastyczną jesień. Po 9. kolejkach zajmowali czwarte miejsce i do derbów z Lechem (ówczesnym mistrzem Polski) podchodzili mając tyle samo punktów. W tym samym momencie Stal zajmowała miejsce w strefie spadkowej.

Z biegiem czasu wszystko jednak się odwróciło. Warta zaczęła osuwać się w tabeli, a napompowana obietnicami Mertela Stal zaczęła piąć się w górę. Mecz z 21 maja 1994 roku miał duże znaczenie, bo wówczas obie drużyny matematycznie wciąż były zagrożone spadkiem do drugiej ligi.

W ekipie Warty zagrało kilku piłkarzy, którzy mieli już zapisany piękny piłkarski życiorys. Bramkarz Jerzy Zajda, obrońca Czesław Jakołcewicz, a w drugiej linii Piotr Prabucki. W pomocy wyszedł też Tomasz Iwan, który swoje CV dopiero tworzył i którego dziś trójka wymienionych wcześniej mogłaby pozazdrościć. Zawodnikiem tamtej Warty był również, bardzo młody wówczas, Maciej Żurawski.

Trener Franciszek Smuda też miał solidny zespół, który konsekwentnie realizował taktykę i ostatecznie zgarnął komplet punktów. Stal prowadziła po oskrzydlającej akcji Janusza Czyrka, który precyzyjnie zagrał do wbiegającego w pole karne Pawła Kloca. Była to bardzo typowa akcja dla mieleckiej Stali z tego okresu. Wyrównał po błędzie obrony Piotr Prabucki na 13 minut przed końcem.

– Z tego pojedynku na pewno zapadła w pamięci bramka na 2-1 Rafała Ruty z 86 minuty. Pomocnik Stali egzekwował rzut wolny. Była to długa wrzutka na pole karne, z piłką minęło się kilku zawodników, nie trafił w nią Paweł Kloc, co zmyliło bramkarza gospodarzy, który musiał za chwilę wyciągać futbolówkę z siatki. Być może lekko trącił ją Kloc, bo zaczął wymownie cieszyć się z gola – opowiada Tomasz Leyko.

– Po meczu gola zapisano jednak Rucie i tak figuruje we wszystkich statystykach po dziś dzień. Po meczu Piotr Prabucki powiedział w wywiadzie dla TVP, że Stal zasłużyła na wygraną i szybko ugryzł się w język. Zmieniając ton wypowiedzi tłumaczył, że lepsza nie była, ale strzeliła o jedną bramkę więcej – dodaje.

Stal zagrała w pamiętnych, niebieskich strojach Umbro z wielkim białym logo na koszulce. Rzadko tych koszulek używała, ale tym razem przyniosły szczęście. Smuda zaś powiedział, że wygrana ma wartość, jak złoto.

– Niech to będzie przesłanie dla piłkarzy Stali, którzy tym razem nie na stadionie Szyca, ale na równie zabytkowym i historycznym obiekcie w Grodzisku (otwierał go w 1925 roku sam generał Kazimierz Sosnkowski) zagrają o zwycięstwo warte złotego runa – kończy Tomasz Leyko.

Początek meczu Warta Poznań – PGE FKS Stal Mielec o godzinie 17:30. Transmisja w Canal+Sport.