Korso – Wywiad przeprowadził Damian i Łukasz Głodzik
Trener Janusz Białek objął pierwszą drużynę Stali Mielec po rozczarowującym początku rundy jesiennej drugiej ligi. Pomimo trudnego początku i porażki 0:3 w meczu z Błękitnymi Stargard Szczeciński udało mu się wydostać drużynę ze strefy spadkowej. Dziś mielczanie pnął się w górę ligowej tabeli i z optymizmem patrza w przyszłość.
Objął pan rozbitą drużynę po trenerze Rafale Wójciku. Co trzeba było zmienić, by ta drużyna znów zaczęła wygrywać?
– Trudno jednoznacznie określić, co trzeba było zmienić. Troszkę zmienił się skład. Do tego doszła zmiana taktyki i zmiana w procesie przygotowania zawodników. To wszystko złożyło się na to, co ten zespół obecnie prezentuje. Nie było prostej recepty na wyciągnięcie Stali z dołka, ale kilka rzeczy trzeba było ułożyć inaczej. Na szczęście zmiany przyniosły oczekiwany efekt, bo w grze zespołu coś ruszyło. Miejmy nadzieję, że będzie to tendencja wzrostowa.
Jaka atmosfera panowała w zespole, gdy pan go przejął? Zawodnicy byli przybici, czy wiedzieli, że w końcu ta zła passa się musi skończyć?
– To wyniki budują zawodnika. Dzięki nim tworzy się zespół oraz w siłę rośnie sam klub. W momencie kiedy nie osiąga się oczekiwanych rezultatów, atmosfera podupada i wszyscy o tym dobrze wiedzą. Myślę, że w tym momencie jest zdecydowanie łatwiej nawiązać kontakt z zawodnikami niż przed pierwszym meczem, gdy pewne rzeczy jeszcze nie docierały. Obecnie mamy z zespołem coraz lepszy kontakt. Udało się wypracować wzajemne zaufanie oraz wspólną myśl, jeśli chodzi o ocenę możliwości drużyny, sposób gry i założenia taktyczne. Nikt niczego nie neguje i każdy stara się wykonywać swoją pracę jak najlepiej.
Zmiana trenera nastąpiła nagle. W piątek pożegnano się z trenerem Wójcikiem, a pan objął zespół w sobotę, zaledwie dzień przed meczem.
– Rzeczywiście tak to wyglądało. Jeszcze w sobotę miałem poprowadzić zespół juniorów w meczu z Cracovią, który ostatecznie się nie odbył. Później poproszono mnie o podjęcie się pracy z pierwszym zespołem. Zgodziłem się, ponieważ każdemu z nas leży na sercu to, co się dzieje z zespołem, klubem i jego przyszłością.
Jak pan ocenia dotychczasowe transfery?
– Nie mam nawet czasu zajmować się tymi sprawami. Moim zadaniem w ciągu tych pierwszych tygodni na stanowisku trenera pierwszego zespołu było znalezienie optymalnego składu, ustawienia, które uległo zmianie. Te kwestie spędzały mi sen z powiek, natomiast oceniać zawodników indywidualnie i analizować ich przydatność do zespołu będziemy dopiero po kolejnych meczach. Po zakończeniu rundy jesiennej usiądziemy i zdecydujemy, kto zdał egzamin, a kto nie.
Jak wygląda sytuacja Sebastiana Łętochy?
– Na tę chwilę Sebastian jest w trakcie rehabilitacji i nie trenuje z drużyną. Otrzymał jednak zgodę na truchtanie, ale nie bierze jeszcze udziału w zajęciach z piłką. Jego trening polega głównie na indywidualnym bieganiu.
Kiedy może wrócić do gry?
– Mam nadzieję, że od rundy wiosennej będzie z nim wszystko w porządku i będzie brany pod uwagę przy ustalaniu składu. Sam zawodnik mówi, że czuje się lepiej i miejmy nadzieję, że w końcu wróci do zdrowia.
Dlaczego Stal Mielec nie potrafi ustabilizować formy? Jeszcze gdy drużynę prowadził Włodzmierz Gąsior, po dobrej rundzie jesiennej przyszedł słaby początek na wiosnę. Zastąpił go Rafał Wójcik i udało mu się to wszystko poukładać, ale w nowym sezonie znów przyszło pasmo porażek. Teraz, gdy pan objął zespół, udało się wygrać kilka meczów. Czym to jest spowodowane?
– To nie jest problem, który dotyka tylko Stal Mielec. Widać go we wszystkich grach zespołowych. Zespoły są budowane na dłuższy lub krótszy okres, by osiągnąć wynik. Na całym świecie sztuką jest ustabilizowanie składu i poziom prezentowany przez zespół. Na pewno sytuacja finansowa polskiego sportu powoduje, że zespoły buduje się na krótki okres. Później to wszystko z różnych powodów się rozpada. Wielu zawodników odchodzi, znajdując lepsze warunki pracy. Myślę, że dopóki nie będzie stabilizacji od strony finansowej w polskim sporcie, to takie sytuacje będą się powtarzać.
Stal często ma dużo sytuacji na podwyższenie wyniku, ale czasami aż razi nieskutecznością. Z czego ona wynika?
– Przez kilka ostatnich sezonów podstawowym zawodnikiem był Sebastian Łętocha, który doskonale znał się z zespołem i ta współpraca układała się dobrze. W tym momencie wypadł z powodu problemów zdrowotnych, a jego miejsce obecnie zajęli nowi zawodnicy, którzy z drużyną muszą się zgrać. Przykład Roberta Lewandowskiego w Bayernie Monachium pokazuje, że nie zawsze efekty są natychmiastowe.
O jakie cele Stal w tym sezonie będzie grała?
– Ciężko powiedzieć. Przed sezonem były pewne deklaracje i widzimy co z tych zapowiedzi wyszło. Strata do czołówki jest niewielka i raczej na tym się skupiam. Nie chcę rzucać słów na wiatr i stawiać celów bardziej lub mniej realnych. Jestem jeszcze na etapie poznawania zespołu od strony przygotowania motorycznego i nie potrafię jeszcze określić, czy już jest dobrze, czy jesteśmy w połowie drogi. Liga trwa i trzeba było szybko decydować się na pewne rozwiązania personalne oraz taktyczne. Chcemy z każdego meczu wycisnąć najwięcej jak się da. Udało się nam zdobyć kilka punktów i wydostać się ze strefy spadkowej. Dzięki temu w tym momecie bardziej patrzymy na to co się dzieje w górnej części tabeli, a nie w dolnej i na tym będziemy chcieli się skupić.
Od strony organizacyjnej Stal miałaby realne szanse na awans?
– Myślę, że personalnie jest to zespół, który ma szansę wygrać wszędzie i z każdym. Te nieudane mecze nadszarpnęły pewność siebie oraz morale w drużynie. W tym momencie myślę, że jesteśmy na dobrej drodze do odbudowania formy, ale nie jestem jeszcze w stanie powiedzieć, czy udało się z kryzysu wyjść i złapać optymalną formę. Myślę, że najbliższe trzy, cztery mecze odpowiedzą nam na to pytanie. Najważniejszym celem zespołu jest przyciągnięcie kibiców na trybuny i odbudowanie ich zaufania.
Jako były trener mieleckich juniorów widzi pan dla nich szansę, żeby awansować do pierwszej drużyny?
– Tak, i jest to raczej tylko kwestia czasu, i w tej chwili krótszego niż dłuższego.
Juniorzy Stali Mielec grają obecnie w połączonej Centralnej Lidze Juniorów. Czy tych chłopaków stać na zbliżenie się do sukcesu z minionego sezonu?
– Ciężko powiedzieć, ponieważ układ jest nowy, a zespoły, które dołączyły z niektórych regionów są mniej znane. Myślę jednak, że stać ten zespół na zbliżenie się do sukcesu z wiosny. Sprowadziliśmy kilku nowych zawodników głównie urodzonych w 1998 roku. Oznacza to, że ci zawodnicy są dwa lata młodsi od tych, którzy stanowią podstawę w innych zespołach, ale były to świadome działania. W związku z tym zdajemy sobie sprawę, że ten rok może być przejściowy, bo ci zawodnicy muszą się ograć, ale liczymy, że optymalnym sezonem dla nich będzie następny. Wówczas ci zawodnicy okrzepną, nabiorą doświadczenia i będą w tej lidze już ograni.
Tuż przed objęciem przez pana pierwszego zespołu juniorzy mieli rozegrać mecz z Cracovią na jej boisku. Z powodu fatalnego stanu murawy do tego meczu nie doszło. Stal mogła wygrać walkowerem, ale tak się nie stało. Dlaczego?
– Rzeczywiście była taka możliwość, ale na wniosek Polskiego Związku Piłki Nożnej potraktowaliśmy tę sytuację na sportowo. Dla tych chłopców większą nauką z pewnością będzie granie, a nie wygrywanie meczów dzięki walkowerom.
Jak pan ocenia Damiana Bożka, który wystąpił ostatnio w kilku meczach w podstawowym składzie?
– Jest to jeden z chłopaków, który w najbliższej przyszłości będzie stanowił o sile zespołu. W tej grupie znajduje się również Płatek, Tetlak, Zięba i ci zawodnicy, którzy dołączyli do juniorów. Jest to przyszłość klubu i myślę, że w ciągu dwóch lat ci zawodnicy przeniosą się na stałe z jednej szatni do drugiej.