Był pierwszym trenerem Stali Mielec, który zdobył z naszym klubem mistrzostwo Polski. Był również ostatnim obcokrajowcem na tym stanowisku, z takim osiągnięciem w swoim CV. Jego kadencja trwała krótko, ale nie dość, że przyniosła wielki sukces, to jeszcze odcisnęła piętno na drużynie, która przez kolejne lata nie schodziła z ligowego podium. Węgier Károly Kontha napisał w Mielcu piękną historię.
Było to 24 czerwca 1973 roku. Na trybunach powiewały dziesiątki, a może nawet setki transparentów, były flagi, orkiestra dęta, a piłkarze właśnie pojawiali się na murawie. Swoje miejsce przy ławce trenerskiej zajął również trener Károly Kontha. Wyglądał na pewnego siebie. Wiedział jak mocną dysponuje drużyną i jak dobrze została ona przygotowana. Dwie godziny później mógł już unieść ręce w geście triumfu – Stal Mielec pokonała Zagłębie Wałbrzych 2:0 i pierwszy raz w swojej historii została mistrzem Polski.
Złota jedenastka
Károly Kontha urodził się w 1925 roku. W wieku 20 lat rozpoczął karierę zawodniczą, ale w źródłach trudno znaleźć wiele szczegółów na temat tego etapu jego życia. Największe sukcesy święcił w klubie Vasas SC, z którym grał nawet w Pucharze Europy. Wiemy również na pewno, że zagrał 12 razy w II reprezentacji Węgier, co może dziś nie wydawać się jakimś wielkim osiągnięciem, ale wtedy na pewno było takim. Przypomnijmy, że Węgrzy na przełomie lat 40. i 50. mieli jedną z najlepszych drużyn świata, z gwiazdami: Ferencem Puskasem i Sandorem Kocsisem na czele. Porażka Węgrów w finale MŚ 1954 z RFN była ogromną sensacją.
Właśnie w takim piłkarskim środowisku dorastał trenerski talent Konthy. W 1958 roku zakończył karierę zawodniczą i postanowił zająć się opieką nad juniorami Vasasu Budapeszt. W tym samym roku rozpoczął studia trenerskie w Budapeszcie. Po ich ukończeniu przejął drużynę Ikarus Budapeszt, a od 1967 roku przez dwa lata pełnił funkcję trenera zespołu Banyas Pecs.
Do Polski przeniósł się w 1969 roku i trafił…nad Wisłok. Objął bowiem Stal Rzeszów, która wówczas całkiem przyzwoicie radziła sobie na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w Polsce. W sezonie 1968/69 rzeszowianie zajęli 12.miejsce, ale już pod wodzą Konthy zrobili progres i przesunęli się o trzy pozycje w górę. W kolejnym utrzymali tę lokatę, notując tym samym lepszy wynik od…Stali Mielec. Nasz zespół, jako beniaminek, zajął wówczas 10.miejsce.
Kontha wrócił na Węgry w 1971 roku i ponownie objął Banyas Pecs. Trudno powiedzieć, czy wówczas zakładał, że już wkrótce znów zawita do Polski, do tego samego regionu, ale tym razem do drużyny, która walczyć będzie o mistrzostwo.
Nieoczekiwana zmiana
W Mielcu pojawił się w styczniu 1973 roku. Była to dość nieoczekiwana zmiana, bo poprzedni trener Stali – Andrzej Gajewski – cieszył się w Mielcu wielkim szacunkiem. To on zbudował drużynę, która w 1970 roku awansowała na najwyższy szczebel rozgrywkowy, a dwa i pół roku później była już w ścisłej, ligowej czołówce.
W grudniu 1972 roku poprosił jednak o zwolnienie z pracy. Dlaczego? – W prasie pojawiały się informacje o względach rodzinnych – tłumaczy Tomasz Leyko w książce „Biało-Niebieska”. – Żona trenera, która była lekarzem, chciała się realizować zawodowo w większym mieście niż Mielec. Na pewno takim był Lublin – dodaje. Trener Gajewski wyjechał więc do Lublina i objął 3-ligowy wówczas Motor.
Stal z kolei została bez trenera. – Działacze postanowili „odkurzyć” trenera Konthę. Nie stawił się on jednak w Mielcu natychmiast. Pierwsze zajęcia z zespołem poprowadził jego asystent Aleksander Brożyniak, któremu pomagali Mieczysław Noworyta i Włodzimierz Krupiński – czytamy w książce „Biało-Niebieska”.
Techniczny i ofensywny futbol
Mielczanie do historycznej wiosny przygotowywali się na zgrupowaniach w Zakopanem i Jugosławii. Tam wygrali m.in. z Hajdukiem Split 2:0 i czuli się bardzo dobrze przygotowani przed najważniejszymi meczami, w dotychczasowej historii klubu.
– Gajewski nadał styl tamtej drużynie, umiał dobrać odpowiednich piłkarzy – oceniał Włodzimierz Gąsior kilka lat temu na łamach „Nowin”. – Ale Kontha też nam pasował. U niego zimą było trochę mniej biegania, a więcej zajęć z piłką. Odpowiadało nam to, bo graliśmy techniczny futbol, ofensywny i przyjemny dla oka.
– Károly Kontha to był bardzo dobry trener i niezwykle przyjazny człowiek – opowiada nam Krzysztof Rześny. – Bez wątpienia pod jego wodzą zrobiliśmy progres. O ile zawsze byliśmy zespołem wybieganym, dobrze przygotowanym, szybkim, to pod wodzą Konthy zaczęliśmy lepiej grać w piłkę, rozgrywać, budować akcje. Mieliśmy dużo zajęć z piłką, taktyki, to było całkiem inne spojrzenie i tym samym nasz duży atut w walce o mistrzostwo Polski – chwali trenera Krzysztof Rześny.
Wszystkie te słowa znalazły odzwierciedlenie w lidze. Stal wiosną grała ofensywnie, z polotem i wygrywała kolejne mecze – w Warszawie 3-0 pokonała Legię, która w składzie miała m.in. Deynę, Gadochę i Ćmikiewicza.
Mielczanie jesień kończyli ligę na trzecim miejscu, ale na wiosnę szybko odrobili stratę do prowadzących Górnika Zabrze i Ruchu Chorzów, a następnie zbudowali sobie przewagę nad grupą pościgową. Ostatecznie o mistrzostwie miała zadecydować ostatnia kolejka. Stal była w komfortowej sytuacji, bo miała 2 punkty przewagi (tyle wówczas przyznawano za zwycięstwo) nad drugim Ruchem Chorzów.
24 czerwca, punktualnie o godzinie 16:00 rozpoczęło się spotkanie z Zagłębiem Wałbrzych. – Zagłębie nie należało do potentatów, ale też nie można było go lekceważyć – mówi ówczesny piłkarz Stali, Krzysztof Rześny. – Zagraliśmy jednak bardzo dobrze, szybko strzelona bramka pomogła nam w kontroli meczu – dodaje.
Do gola Grzegorza Laty w pierwszej połowie, w drugiej bramkę dołożył Jan Domarski. Gdy tuż przed godziną 18 sędzia zakończył spotkanie, kilkunastotysięczny tłum wbiegł na murawę by razem z piłkarzami świętować ten historyczny sukces. Świętował również Károly Kontha, który pewnie nie przypuszczał, że już kilka tygodni później pożegna się z funkcją.
Trener zasłabł podczas przedsezonowych przygotowań w Zakopanem. Okazało się, że to problemy z sercem. Kontha postanowił poprosić o rozwiązanie kontraktu i powrócił na Węgry. Zmarł w 2002 roku w Budapeszcie.