W klubie przeżył całe spectrum emocji. Od wielkiej radości, gry w europejskich pucharach, wspólnego świętowania ze świeżo upieczonym królem strzelców, po obserwowanie upadku, strajku piłkarzy, aż po rozwiązanie klubu. Poznajcie bliżej historię człowieka, który przez ostatnie kilkadziesiąt lat w Stali Mielec widział właściwie wszystko. Oto Andrzej Pryga, kierownik techniczny naszej drużyny.
– Pracowałem w klubie, gdy po raz ostatni występowaliśmy w europejskich pucharach – to był Puchar Intertoto. Pamiętam debiuty Bodzia Wyparło, Krzysztofa Boćka, pamiętam bramki nieodżałowanego Bogusława Cygana. Niestety, w 1997 roku musiałem odejść z klubu – iść pracować na strefę, pracować fizycznie w fabryce, bo zwyczajnie nie było, co robić przy Stali. Wówczas wszystko u nas leżało. Ale i tak po godzinach dobrowolnie przychodziłem do klubu pracować charytatywnie – opowiada Andrzej Pryga.
Pana Andrzeja nie było łatwo namówić na rozmowę. Tłumaczył, że przecież w klubie jest tyle innych osób, dlaczego nie zrobić reportażu właśnie o nich. – Jest sens, żebym opowiadał o swojej pracy? – pytał. W końcu jednak dał się namówić, a autor tego tekstu mógł usłyszeć niesamowitą historię o ponad trzech dekadach funkcjonowania klubu z Solskiego 1.
Po raz pierwszy w klubie zaczął pracować w 1984 roku. – To znaczy nie byłem zatrudniony stricte przez klub, lecz przez obiekty sportowe WSK Mielec – uściśla pan Andrzej. – Przyszedłem jako szary pracownik, po jakimś czasie zostałem brygadzistą. Miałem pod sobą 16 ludzi, następnie zostałem “mistrzem” i miałem 54 osoby pod sobą. Wtedy tyle osób pracowało przy obiektach – dodaje.
Był to już czas, gdy w klubie działo się coraz gorzej. W 1988 roku drużyna awansowała po raz ostatni przed upadkiem do ekstraklasy. Rok później grała jeszcze w Pucharze Intertoto, ale widać było już pierwsze syndromy nadciągających problemów. Lekiem na całe zło miał być niemiecki inwestor, który w Mielcu pojawił się pod koniec 1993 roku. Wraz z nim przy Solskiego pojawił się anonimowy wówczas trener – Franciszek Smuda. – Był strasznie nerwowy, pamiętam te jego słynne słowa, “Gdyby nie ja, to by tu rosły maliny”. Przy mnie te słowa mówił. Ale ogólnie był dobrym trenerem – wspomina pan Andrzej.
Z czasów Thomasa Mertela pamięta słynny, nowoczesny autobus, którym piłkarze podróżowali na mecze. – Tak, małe wyróżnienie bo ze wszystkich pracowników klubu tylko ja mogłem wtedy tam wejść. Na tamte lata ten autokar to był szok, teraz jest takich dużo, ale na tamte lata, wypas. Nikt takiego autokaru nie miał. A sam Mertel? Przyjeżdżał tu normalnie. Wprowadził do klubu nowy sprzęt, dresy Atlasa, które gdzieś jeszcze mam w domu. Wiązaliśmy z nim duże nadzieje, ale skończyło się, jak się skończyło.
W czerwcu 1997 roku stało się nieuniknione. Szargany ogromnymi problemami klub ogłosił upadłość. – W czasie jak klub upadał ja byłem w zarządzie klubu z ramienia obiektów sportowych. Jako jedyny głosowałem przeciwko upadkowi klubu, to można sobie sprawdzić. Serce mnie po prostu bolało jak to się już stało – podkreśla nasz rozmówca.
Po upadku zaczął się rozbrat pana Andrzeja z klubem. – Po upadku wszystkich nas pozwalniali, MOSiR nie chciał nas zatrudnić. Łapałem się do innych prac. Serce bolało, że tak zasłużony klub błąkał się gdzieś po czwartych ligach. Bolało do tego stopnia, że jak przechodziłem w okolicach stadionu, to starałem się nie patrzeć w jego stronę.
Wszystko zmieniło się w 2013 roku. – Córka powiedziała mi, że w klubie szukają osób do pracy i zaczęła mnie namawiać abym się zgłosił i to zrobiłem. Wysłałem CV i zadzwonili do mnie z klubu. Spotkaliśmy się. Po spotkaniu dzień później dostałem telefon, że chętnie by mnie zatrudnili i w ten sposób podpisałem umowę na zlecenie. Wtedy przychodziłem z pracy do pracy, wychodziłem z tej swojej głównej do klubu, i tak dzień w dzień. Dopiero w 2017 roku za trenera Smółki, który powiedział jasno “ja chcę mieć tu Andrzejka na stałe” zwolniłem się z jednej pracy i zostałem tylko w klubie. Dostałem stanowisko “kierownik techniczny klubu”, na którym zresztą jestem do tej pory – opowiada nasz rozmówca.
Zakres jego obowiązków jest bardzo szeroki. My wymienimy tylko cześć z szeregu bardzo różnych zadań: Obsługa techniczna całego obiektu Stali Mielec, drobne remonty i naprawa w zakresie wykonywanych obowiązków, znaczenie boisk, numer 1,2,3. Pranie sprzętu pierwszego zespołu i drugiego zespołu. Przygotowanie sprzętu meczowego akademii, obsługa techniczna meczów wyjazdowych, kierowca busa technicznego, kontrola sprzętu meczowego po rozegranym meczu i tak dalej i tak dalej.
– Mi ta praca sprawia wielką przyjemność – pan Andrzej szczerze się uśmiecha. – Dla mnie klub jest wszystkim, życiem, miłością. Ja żyje tylko dlatego, że ten klub istnieje – podkreśla na koniec.
Kup bilet na mecz z Wisłą Płock –> KLIKNIJ