Cykl „Zagraj, zagraj jak za dawnych” lat rozpoczynamy od finału Pucharu Polski z 1976 roku. Jedynego w historii naszego klubu, tym bardziej szkoda, że przegranego. Naszym przeciwnikiem był wówczas Śląsk Wrocław, z którym zmierzymy się już w najbliższy poniedziałek. I temu też służyć ma nasz cykl. Przypominać będziemy legendarne mecze, nie zawsze wygrane, z drużynami, z którymi już za chwilę będziemy rywalizować w PKO BP Ekstraklasie.
Każdy kibic zapewne wielokrotnie słyszał takie zdanie: „Przegraliśmy, byliśmy słabsi, to nie był nasz dzień”. Gdybyśmy mieli dostęp do archiwalnych nagrań z maja 1976 roku, to możemy się tylko domyślać, że właśnie tak tłumaczyli się piłkarze mieleckiej Stali po porażce w finale Pucharu Polski. Bo to na pewno nie był ich dzień. Nawet oglądając kilkuminutowy skrót, który nie tak dawno temu pojawił się w Bibliotece PZPN-u widać, że to Śląsk grał lepiej, szybciej i miał zdecydowanie lepszy pomysł na rozgrywanie kolejnych akcji. Do tego jeszcze ten rzut karny, z którym wciąż, mimo upływu tylu lat, nie zgadza się jeden z najważniejszych piłkarzy Stali tamtych czasów. Zapraszamy do wspólnej podróży w czasie, powracając do chwil, w których mielecka piłka była na samym szczycie.
Do Pucharu Polski szczęścia nie mieliśmy
Wystarczy szybki rzut oka na statystyki, by zadać pytanie: jak to się stało, że Stal Mielec w swoim szczytowym okresie lat 1973-76 ani razu nie dała rady sięgnąć po Puchar Polski? Przecież w tym czasie udało się dwukrotnie wygrać mistrzostwo Polski, raz wicemistrzostwo, a raz drużyna skończyła zmagania na 3.miejscu.
Co to dużo mówić – byliśmy na szczycie. Do krajowego pucharu jednak szczęścia nie mieliśmy. – To prawda, zawsze czegoś brakowało, by ostatecznie ten puchar zdobyć – mówi nam Krzysztof Rześny, zawodnik Stali Mielec w latach 1970-78 i 6-krotny reprezentant Polski. Grał m.in. w jedynym wygranym meczu naszej kadry przeciwko Anglii. W rozmowie o Pucharze Polski z tamtych lat nasz rozmówca podkreśla jedną rzecz.
– Nie można porównywać dzisiejszego Pucharu Polski, całej otoczki, tego wszystkiego co dzieje się wokół finału, do tego co działo się wówczas. Oczywiście nie mam zamiaru deprecjonować tego osiągnięcia, bo nam go w gablocie brakuje, ale na pewno nie miało ono takiego prestiżu, jak to jest teraz. Najważniejsze było mistrzostwo Polski.
Wszystko na wyjeździe
Nasz jedyny udział w finale przypadł na dzień 1 maja 1976 roku. Było to starcie ze Śląskiem Wrocław. Nasz rywal w drodze do najważniejszego meczu w całych rozgrywek dotarł poprzez zwycięstwa: z Orłem Białym Brzeziny Śląskie, Arką Gdynia, Gwardią Koszalin oraz w półfinale ze Stoczniowcem Gdańsk.
Z kolei Stal Mielec musiała sobie poradzić kolejno: z BKS-em Stalą Bielsko-Biała, Włókniarzem Łódź, Odrą Opole oraz z GKS-em Jastrzębie. Ten ostatni zespół pokonaliśmy w półfinale po emocjonującym meczu 3:2. Co ciekawe, w tamtej kampanii ani Stal, ani Śląsk nie zagrały meczu przed własną publicznością. Regulamin był bowiem podobny do tego dzisiejszego – o awansie decydował tylko jeden mecz. Z kolei finał rozgrywany był na neutralnym terenie – w 1976 był to stadion Legii Warszawa.
Według różnych przekazów, na trybunach zasiadło wówczas 15 tysięcy osób, z czego zdecydowaną większość mieli stanowić kibice Śląska wspierani przez fanów Legii, którzy wówczas żyli w sympatii z wrocławianami.
To nie był nasz dzień
Faworytem wydawali się być mielczanie, i to nie tylko ze względu na sporo wyższe miejsce w tabeli (Stal była 3, a Śląsk był 8), ale również historię bezpośrednich starć. Dość powiedzieć, że Śląsk przyjeżdżał do Warszawy ze świadomością kolejnych ośmiu meczów bez wygranej w starciach z mielecką drużyną, a do tego piłkarze z Wrocławia mieli świeżo w pamięci porażkę 0:5 z sezonu w 1973/74.
– To prawda, Śląsk to była drużyna, która jakoś wyjątkowo nam leżała. Również ich styl gry nam pasował. To był zespół techniczny, lubiący grać otwartą piłkę, też z kilkoma naprawdę znakomitymi zawodnikami, jak Władysław Żmuda, czy Tadeusz Pawłowski. Tuż przed finałem, graliśmy z nimi w lidze i wtedy padł remis, ale z przebiegu meczu to my mieliśmy przewagę – wspomina Krzysztof Rześny.
1 maja 1976 roku nie miała znaczenia jednak ani historia, ani gwiazdy w składzie, ani statystyki ostatnich meczów. Co prawda w pierwszej połowie mielczanie próbowali jeszcze kreować grę i grać ofensywnie, ale niewiele z tego wychodziło. Bardziej aktywni byli nasi rywale, ale też nie przekłuli jej w gole. Wszystko zmieniła druga połowa, której upłynęło zaledwie cztery minuty, a piłka już trzepotała w mieleckiej bramce. Gola strzelił Jan Erlich, który wykorzystał bardzo dobre podanie od skrzydłowego Janusza Sybisa.
Był karny, czy go nie było?
W 58.minucie mecz został właściwie rozstrzygnięty. Znowu w jednej z głównych ról wystąpił Sybis, który zdaniem arbitra był faulowany w polu karnym przez Krzysztofa Rześnego. – Do dziś jestem zdania, że tego karnego być nie powinno. Gdyby był VAR, to raczej taka decyzja zostałaby cofnięta – wspomina nasz rozmówca. Spotkanie sędziował Alojzy Jarguz, arbiter międzynarodowy, który sędziował w dwóch kolejnych mundialach: w Argentynie (1978) i Hiszpanii (1982).
– Dla nas nie był to jednak szczęśliwy sędzia – nie ukrywa Rześny. – Jakoś zawsze wydawało mi się, że za nami nie przepadał i taka opinia wyrobiła mi się również po tamtym rzucie karnym. Nie mówię, że gdyby karnego nie było, to byśmy tamten mecz wygrali, ale ta decyzja na pewno nam nie pomogła – dodaje. Gola z „jedenastki” zdobył Zygmunt Garłowski.
Wynik do końca nie uległ już zmianie. Po ostatnim gwizdku piłkarze i sztab szkoleniowy Śląska mógł świętować – Puchar Polski z 1976 roku był dla nich pierwszym trofeum w historii, a jednocześnie otwarciem do jednego z najlepszych okresów w historii tego klubu.
Z kolei dla Stali ta porażka podziałała jak przysłowiowa płachta na byka i to co nie udało się zdobyć w pucharze, nasza drużyna chciała odrobić w lidze.
Pozycji wyjściowej wcale nie miała jednak łatwej. Traciła cztery punkty do liderującej drużyny z Tychów oraz dwa do broniącego tytułu Ruchu Chorzów. – Rzuciliśmy wszystkie siły na ligę, czuliśmy, że ta końcówka sezonu może jeszcze należeć do nas – podkreśla Krzysztof Rześny.
Tak się rzeczywiście stało – Stal miała piorunującą końcówkę sezonu, minęła wszystkich rywali i ponad miesiąc po przegranej w finale Pucharu Polski, świętowała drugie mistrzostwo Polski.