Zamknij

MEDIALNA STAL M: Nie rozmieniłem się na drobne

Korso – Z Grzegorzem Lato rozmawia Damian i Łukasz Głodzikowie.

Gdy reprezentacja Polski jechała na mistrzostwa świata do Republiki Federalnej Niemiec w 1974, roku nikt nie stawiał jej w roli faworyta. Miał to być turniej, w którym Polacy rozegrają trzy mecze i wrócą do domu, a okazał się być turniejem życia dla wielu zawodników. Jednym z nich był król strzelców tej imprezy Grzegorz Lato.

Jak dzisiaj po 40 latach wspomina pan ten sukces?

– Sukces odniesiony przez reprezentację 40 lat temu był olbrzymi. Nikt na nas nie liczył ani działacze, a zwłaszcza dziennikarze. Przed słynnym meczem na Wembley z Anglią zagraliśmy przeciw Holendrom w Rotterdamie. Był to sparing, który zremisowaliśmy 1:1. Wtedy trener Holendrów ostrzegł Anglików, by nas nie lekceważyć. Wcześniej Anglicy pokazali swoją siłę, wygrywając 7:0 z Austrią.

Co sprawiło, że ta reprezentacja zaczęła grać powyżej oczekiwań?

– Myślę, że gdyby nie mecz z Holandią nie mielibyśmy o czym rozmawiać. Ten mecz tak naprawdę sprawił, że ta reprezentacja zaczęła rosnąć w siłę. Remis 1:1 z Anglią to mecz, w którym mogliśmy i wygrać i przegrać. Miałem sytuację sam na sam z bramkarzem, której nie wykorzystałem. Potem od połowy boiska biegłem z obrońcą na plecach, który ciągnął mnie za koszulkę. Jak się później wszystko potoczyło, wiemy wszyscy. Jesteśmy zapisani w historii i każdy rozmawiając dziś o reprezentacji się do tego sukcesu odnosi.

Sukces odniesiony na mistrzostwach świata w 1974 roku udało się poprawić w Hiszpanii. Który dla pana jest ważniejszy?

– Jeden i drugi jest taki sam. I w Niemczech, i w Hiszpanii zdobyliśmy brązowy medal mistrzostw świata. Z większym sentymentem wracam jednak do mistrzostw świata z 1974 roku, ponieważ odniosłem tam osobisty sukces – zostałem królem strzelców. Strzeliłem siedem bramek, ale nikt nie wspomina, że Andrzej Szarmach został wicekrólem strzelców, a był to ogromy sukces, ponieważ niewiele jest drużyn w historii mundialu, które mogłyby się pochwalić dwójką najlepszych strzelców w całym turnieju.

W dużej mierze o sile tej reprezentacji stanowili zawodnicy z Mielca.

– Tak, z Mielca była nas czwórka – Kasperczak, Szarmach, Domarski i ja. Inne polskie kluby również miały po kilku zawodników w tej kadrze. Z Legii był Deyna, Gadocha, Ćmikiewicz. Do tego doszedł Maszczyk, Gorgoń z Górnika Zabrze, Władysław Żmuda z Gwardii Warszawa, Jan Tomaszewski z ŁKS-u Łódź i dwóch zawodników z Wisły – Musiał i Szymanowski, a Kmiecik i Kusto siedzieli na ławce.

Czego brakuje dzisiejszej reprezentacji Polski?

– Gdy popatrzymy na tę reprezentację, możemy powiedzieć, że mamy dobrych zawodników. Przede wszystkim nie ma w tej drużynie lidera i atmosfery. Brakuje człowieka, który w trakcie meczu krzyknąłby na zawodników. Brakuje zawodników z mocnym charakterem. Nie chcę krytykować tej reprezentacji, ale gramy wolno. Inni potrafią wymienić kilka szybkich podań, a my tę piłkę głaszczemy. Nie możemy grać tak, że Lewandowski zostaje osamotniony w przodzie z trójką obrońców na plecach, ale jest to rola trenera, który musi czytać grę.

Może wina leży po stronie trenera?

– Gdyby to zależało od trenera to Arabowie wzięliby sobie najlepszego trenera, ponieważ mają petrodolary i mieliby mistrzostwo świata cały czas, ale tu nie o to chodzi. Myślę, że tymi piłkarzami trzeba wstrząsnąć. Ostatnio gramy mecze towarzyskie i tłumaczymy te wyniki tym, że liczą się rezultaty w meczach o punkty. Nie może tak być, nieważne czy to mecz towarzyski – trzeba wyjść na boisko po to, żeby ten mecz wygrać.

Który mecz reprezentacji się panu w ostatnim czasie najbardziej podobał?

– Ciężko powiedzieć. Dobry mecz zagraliśmy z Portugalią w eliminacjach do mistrzostw Europy w 2008 roku. Pierwsza połowa z Grecją na Euro 2012 była super, ale druga połowa była już słabsza. Grecy mieli o jednego zawodnika mniej i w tym momencie odpuściliśmy. Obecna reprezentacja miała jednak przebłyski. Wystarczy wspomnieć mecz z Anglią w Warszawie. Tego meczu nie wygrać to była sztuka.

Jak pan widzi przyszłość tej reprezentacji? Uda się awansować na mistrzostwa Europy w 2016 roku?

– Powiem szczerze, że się boję. Nie chodzi tu o mecz z Gibraltarem, a o kolejne. Grając z Niemcami na własnym terenie, trzeba będzie się zmobilizować i powalczyć o korzystny wynik. Kolejny mecz znów gramy u siebie ze Szkocją i przydałoby się go wygrać. Wtedy może inaczej popatrzymy na tę reprezentację.

Może zbyt duża presja ciąży na tych zawodnikach?

– Nie wiem, o to trzeba zapytać zawodników. Nie przebywam z zawodnikami i ciężko mi wyrobić sobie zdanie na ich temat. Nie mogę określić, jakie są ich indywidualne wady, zalety, jak wyglądają w treningu. Obecnie jestem zwykłym kibicem.

Czy zawodnicy w tych czasach nie przykładają się bardziej do meczów klubowych niż reprezentacyjnych?

– Klub to miejsce, gdzie się zarabia pieniądze. Reprezentacja to prestiż i dzięki niej wchodzi się na piedestał. Każdy zawodnik chciałby grać w reprezentacji swojego kraju bez względu na to, czy jest to Holender, czy Niemiec, ale jak słyszę, że niektórzy nie chcą przyjechać na mecz drużyny narodowej, bo mają urlop, to czasami w to wątpię. Z drugiej strony niektóre takie takie mecze nie są rozgrywane w oficjalnych terminach FIFA.

Nie żałuje pan zatrudnienia Waldemara Fornalika na stanowisku szkoleniowca reprezentacji Polski?

– Nie, wbrew temu co się mówi, to on nie miał aż takich złych wyników. W ostatnich latach reprezentacja Polski odnosi bardzo podobne wyniki i nie pomaga w ich poprawie nawet zmiana trenera. Mieliśmy Leo Beenhakkera, z którym był zasadniczy problem – zaczął nas pouczać, jak trenować młodzież, co nie należało do jego kompetencji. Zatrudniliśmy go po to, by prowadził pierwszą reprezentację, a wyniki po mistrzostwach Europy w 2008 roku były coraz słabsze. Później mieliśmy Euro w Polsce i rezultaty nie uległy zmianie.

A nie było w PZPN planu, by zatrudnić Henryka Kasperczaka na selekcjonera?

– Był taki plan i prowadziliśmy nawet rozmowy z zarządem PZPN w 2009 roku. Nawet z Antonim Piechniczkiem wybrałem się do Kasperczaka. W tym samym momencie rozmawialiśmy z Franciszkiem Smudą. Wtedy kibice domagali się zatrudnienia Smudy, który odnosił dobre wyniki w Ekstraklasie.

A dobrze się stało, że prezesem PZPN został Zbigniew Boniek?

– Nie wypowiadam się na ten temat, nie krytykuję. Środowisko piłkarskie zadecydowało tak, a nie inaczej. Boniek to mój przyjaciel z boiska. Razem osiągaliśmy sukcesy w reprezentacji Polski. Każdy człowiek ma swój punkt widzenia. Z mojej strony mogę tylko powiedzieć, że zostawiłem związek w bardzo dobrej kondycji finansowej, o czym wspomniał również obecny prezes. Wbrew temu co mówili dziennikarze, że Lato nie potrafi zarządzać. Zakontraktowałem wielu sponsorów m.in. Biedronkę, która zaczęła teraz sponsorować kobiecą reprezentację Polski.

Jak pan jest obecnie odbierany przez kibiców – bardziej jako były piłkarz, odnoszący największe sukcesy w historii polskiej piłki, czy jako były prezes PZPN?

– Część dziennikarzy mówi, że gdy zostałem prezesem rozmieniałem się na drobne. Od początku – gdy tylko zacząłem kandydować na prezesa związku – nie byłem faworytem ani dziennikarzy, ani polityków, którym nie pasowałem, ponieważ nie mieli oni na mnie żadnego wpływu. Gdy zostałem prezesem, zapowiedziałem im, że póki jestem w zarządzie, to żaden z nich nie będzie miał miejsca w PZPN-ie. Jest to stowarzyszenie pozarządowe. Nie dostaje ono żadnych dotacji o państwa.

Chodzi pan na mecze Stali Mielec?

– Od czasu do czasu bywam. Nie chodzę na wszystkie mecze. Odstrasza mnie ostatni pomysł z rozgrywaniem meczów w niedzielę o godzinie 20:00. Ludzie chcą pójść na działkę, pojechać nad wodę, a na drugi dzień idą do pracy. Po prostu chcą odpocząć. Ekstraklasa nawet nie gra o tej godzinie w niedziele, a II liga tak.

Czy widzi pan jakąś przyszłość dla tej drużyny, dla tego klubu?

– Nie widzę tego różowo. Klubowi brakuje prezesa. Poprzedni zrezygnował z powodu problemów organizacyjnych. Nie ma również sponsorów. Dziś bez bezpiecznego zaplecza finansowego oraz człowieka z wizją za sterami ciężko jest utrzymać drużynę na wysokim szczeblu. Nie wiem, czy w klubie są zaległości finansowe, ale zawodnicy jakieś pieniądze muszą regularnie dostawać, a bez sponsorów w pewnym momencie może się okazać, że nie będzie z czego wypłacić.

Widzi pan jakiegoś kandydata na prezesa Stali Mielec?

– Musi to być człowiek znany w Mielcu, który ma jakąś wizję, żeby pozyskał sponsorów. Na samej dotacji z miasta klub nie pociągnie, bo od nowego sezonu czekają Stal mecze po całej Polsce. Do tego dochodzą mecze juniorów w Centralnej Lidze Juniorów, co oznacza kolejne wydatki.

Martwi mnie fakt, że Stal Mielec może cierpieć przez część kibiców, którzy nie zdają sobie sprawy, że swoimi wybrykami uszczuplają klubowy budżet. Należy się cieszyć, że ostatni mecz w Mielcu z Pelikanem Łowicz nie został przerwany właśnie za sprawą kibiców. Odpalenie tej racy Stal mogła przypłacić spadkiem do III ligi. Klub nie może sobie na coś takiego pozwolić, nawet jeśli miałoby się to skończyć konfliktem z grupą kibiców. Winna tego typu sytuacjom jest ochrona, która powinna lepiej sprawdzać kibiców przy wejściu na stadion. Nie można się dogadywać z kibicami, bo jeśli są oni wierni swojemu klubowi, to będą z nim na dobre i na złe. Przekonała się o tym Legia Warszawa, która poszła kibicom na pewne ustępstwa, które w końcu doprowadziły do zamieszek na stadionie.

Słusznie zamknięto stadion po zamieszkach po meczu ze Stalową Wolą?

– Tutaj trzeba zastanowić się nad tym, czy była to wina klubu. Zamieszki miały miejsce po opuszczeniu stadionu przez kibiców, więc klub za to nie powinien odpowiadać. Policja, mając dwustu kibiców ze Stalowej Woli, nie może przetrzymywać na stadionie mieleckich kibiców. Gości powinno się trzymać nawet dwie godziny po zakończeniu meczu, ale przeważającej liczbie kibiców Stali Mielec należało umożliwić opuszczenie stadionu.

W tym roku mija również 75 lat od założenia Stali Mielec. Będzie się coś w związku z tym w Mielcu działo?

– O to trzeba zapytać władze miasta. Nie jestem blisko klubu, żeby mówić o takich rzeczach. Nie wiem, czy ktoś myślał o tym. Należy pamiętać, że dawniej miasto było znane nie dzięki temu, że się nazywa Mielec, a właśnie dzięki sportowi na najwyższym poziomie. Mieliśmy w Mielcu mistrza kraju w piłce nożnej, siatkówkę i piłkę ręczną na najwyższym poziomie. Nawet lekkoatletyka była w pierwszej lidze. Pływanie również całkiem dobrze wyglądało.

Wybiera się pan do Brazylii na mistrzostwa świata?

– Nie, odległości są zbyt duże. Logistycznie jest to kiepsko zrobione. Ciężko podróżować między miastami przy takich odległościach, ale kibicuję. Moim faworytem są gospodarze, a do grona cichych faworytów zaliczam Hiszpanię, ale nigdy nie zdarzyło się, by europejski zespół wygrał mistrzostwo świata w Ameryce Południowej. Za czarnego konia uważam Ghanę.

A jak pan odbiera przyznanie organizacji mundialu Katarowi?

– Jest to kontrowersyjna decyzja. Klimat tam nie sprzyja graniu w piłkę. W dodatku obowiązuje tam bardzo rygorystyczne prawo, które myślę, że zostanie zreformowane. FIFA proponuje rozegranie turnieju zimą, ale to zaburzyłoby cały sezon. Nie wiadomo, kiedy zawiesić rozgrywki ligowe, bo zawodnicy potrzebują czasu, by przygotować się ze swoją reprezentacją do tego turnieju. Po mistrzostwach świata potrzebny jest również urlop. Jest to z pewnością duży kłopot.

Fot. Archiwum

Grzegorz Lato, podczas Gali „Najpopularniejsi Sportowcy Mielca 2012 r.” organizowanej przez Tygodnik Korso. Podczas uroczystości obchodzono 40-lecie zdobycia przez piłkarzy Stali Mielec Mistrzostwa Polski.