hej.mielec.pl – Witold Karaś grał w Stali Mielec, kiedy ta odnosiła największe sukcesy. Grał między innymi z Realem Madryt i Barceloną. Jako trener w Stali Mielec sięgnął po Mistrzostwo Polski z Juniorami Młodszymi. Jak wygląda kariera Witolda Karasia?
– Kiedy zaczął Pan grać w piłkę nożną? Jak wyglądała droga do Stali Mielec?
– W piłkę zacząłem grać w piątej klasie szkoły podstawowej. Zapisałem się wtedy do klubu Zenit Nisko. Zaczynałem od młodzieżowych grup, później grałem w trampkarzach, juniorach i powoli po tych szczebelkach wspinałem się do góry. Poważne granie rozpocząłem w wieku 16 lat w seniorach w lidze okręgowej. Rok później przyjechali do mnie do domu działacze z Mielca i chcieli żebym przeszedł do Stali. Wtedy mielecka drużyna awansowała do II ligi.
– Trudno było podjąć decyzję o przeprowadzce do Mielca?
– Przeprowadzka nie była łatwa. Tata za bardzo nie chciał żebym wyjeżdżał. Teraz młodzież jest odważniejsza, więcej jest takich sytuacji gdzie szybciej wychodzą z domu bez żadnych obaw. Dawniej, mając 17 lat, chciało przebywać się w domu. Ja jednak mocno chciałem przeprowadzki, przekonałem ojca i przyjechałem do Mielca. Tutaj zamieszkałem w internacie Zespołu Szkół Technicznych. Kontynuowałem naukę, przyszedłem do piątej klasy technikum i w Mielcu zdawałem maturę.
– Nie bał się Pan tego, że ta praca ze Stalą Mielec po prostu się nie uda?
– Nie byłem złym uczniem, myślałem więc o studiach na politechnice. Nie było więc problemu gdyby tutaj piłkarsko coś mi nie wyszło. Nawet będąc już w Mielcu, myślałem że piłkę zostawię z boku i pójdę na studia. Ale prezes Kazimierski i działacze przekonali mnie żebym grał dalej. Obiecywali, że studia będę mógł skończyć zaocznie na Politechnice Krakowskiej, łącząc sport i naukę. Po maturze zdecydowałem się więc zostać, studia skończyłem, ale dopiero w 1973 roku. Skorzystałem z tego, że do Mielca sprowadziła się Akademia Wychowania Fizycznego z Warszawy, otwierając tu punkt zaoczny. Dwa lata studiowałem w Mielcu, a potem dwa lata musiałem dojeżdżać do Warszawy na tygodniowe zjazdy. Tak więc studia skończyłem nie w tym kierunku, który chciałem, ale było mi łatwiej i bliżej do sportu. Nie żałuję tego bo była to kontynuacja życia ze sportem. Teraz pracuje w szkole, w SMS-ie, no i w klubie.
– Lata 70. to czas sukcesów Stali Mielec. Jak Pan wspomina tamten okres?
– Lata 70. to zdecydowanie najlepszy okres, obfitujący w sukcesy. Stal Mielec zdobyła dwa Mistrzostwa Polski, Wicemistrzostwo, grała w europejskich pucharach. To było dla nas wielkie osiągnięcia, które dawało jeszcze więcej satysfakcji. Sportem żył cały Mielec. Na mecze przychodziło nawet 40 tysięcy ludzi, tak jak na mecz z Realem Madryt. Niewiele mniej było na dobrych meczach ligowych. Pięknie wtedy było. Inaczej jest grać przy pustych trybunach, a inaczej przy pełnych. Ludzie byli życzliwi, może nieco inaczej niż teraz, nie było pseudokibiców. Każdy szedł po to żeby zobaczyć mecz i dobrze się bawić. Jak jeszcze stadion był w budowie, to kibice stali na bieżni, a od boiska oddzielał ich tylko sznur, cienka linka na słupkach. I nikt nie wbiegał na boisko, nie było żadnych incydentów, zagrożenia. Takie czasy już nie wrócą. A osobiście do współczesnego kibicowania i atmosfery jaka panuje teraz na stadionach nie mogę się więc przyzwyczaić.
– Które mecze były dla Pana najważniejsze?
– Najbardziej pamięta się mecze w pucharach Europy jak na przykład te z Realem. Mecze na szczeblu europejskim to zupełnie inny poziom, trzeba było mierzyć się z naprawdę dobrymi drużynami. Graliśmy też mecz z Barceloną na turnieju na Majorce. Tam strzeliłem wszystkie gole, zarówno w meczu z Majorką, jak i w finale z Barceloną. Na turniej pojechaliśmy w osłabieniu – nie było kadrowiczów, którzy akurat mieli zgrupowanie, a Barcelona grała w pełnym składzie z holenderskim piłkarzem Neeskensem na czele. Przegraliśmy pechowo, bo sędzia gwizdnął niesłuszny rzut karny, który wykorzystał właśnie Neeskens. Barcelona była wtedy tak samo mocnym zespołem jak dzisiaj. Pamięta się też wszystkie mecze finałowe. Mnóstwo ludzi, pełny stadion. Niesamowite przeżycie radości i poczucia więzi z tymi ludźmi, którzy nam kibicowali. Kibice wszędzie za nami jeździli. Jak wchodziliśmy do I ligi na meczu w Tarnowie pełno było autokarów z Mielca. Fajnie być w takim miejscu gdzie są sukcesy i zawsze mile wspomina się takie rzeczy.
– Grał Pan również w reprezentacji…
– Występy w reprezentacji Polski to były epizody. Więcej grałem w reprezentacji młodzieżowej, bo około 30 meczów. Byłem tam nawet kapitanem przez ostatni rok, miałem więc mocną pozycję. Dobrze wspominam tę grę. Dla mnie młodzieżowa reprezentacja była bardzo mocna, grali w niej nawet tacy zawodnicy jak Lato czy Szarmach. Wyniki też były niezłe. Wygraliśmy w ćwierćfinale Mistrzostw Europy z RFN. To też był pamiętny mecz. Przegrywając tam 0:2 do przerwy zdołaliśmy wygrać 3:2. W półfinale trafiliśmy na NRD, ale już nie zdołaliśmy ich pokonać. Z pierwszą reprezentacją seniorów występowałem na Haiti przed Mistrzostwami Świata. W ogóle miałem szansę grania w reprezentacji później, kiedy trenerem był Jacek Gmoch. W Jugosławii i Grecji mieliśmy przygotowania do mistrzostw w Argentynie w 1978 roku, ale złapałem tam dosyć mocną kontuzję – zerwałem mięsień dwugłowy i straciłem szansę na występ w reprezentacji.
– Dlaczego zdecydował się Pan na pracę jako trener?
– Nigdy nie zakładałem, że będę pracował jako trener. Od razu wiedziałem, że bycie trenerem na poziomie I ligi to życie na ciągłej emigracji. Jednak kariera, te 10 lat, to przede wszystkim wyjazdy. Są tacy, którzy lubią. Trener z roku na rok jest w innym miejscu – ciągle się przeprowadza w poszukiwaniu pracy. Ja chciałem stabilizacji. Po odejściu ze Stali dwa lata grałem w Austrii w SAK Salzburg i mogłem tam zostać dłużej został, miałem też propozycję pracy w Niemczech, byłem także w Kanadzie. To były jednak trudne czasy, gdzie musiałem wyjechać sam, bez rodziny. W Mielcu została dwójka dzieci i w końcu stwierdziłem, że nie chcę więcej emigrować. Jako trener miałem krótkie epizody I ligowe – byłem najmłodszym trenerem w I lidze jesienią 1982 roku. Spróbowałem trenerki na wysokim poziomie i nie bardzo mi się to podobało. Wolę pracę z młodzieżą, albo z jakimiś mniejszymi klubami. Praca trenera jest o wiele trudniejsza niż piłkarza. Trener ma więcej na głowie. A jak ktoś zawini – piłkarzy nie zwolnią bo jest ich 20, a trener jest tylko jeden.
– Z Juniorami Młodszymi Stali Mielec zdobył Pan Mistrzostwo Polski. Jak Pan to wspomina?
– Po roku działalności Szkoły Mistrzostwa Sportowego, dostałem pracę i pod opiekę bardzo dobry rocznik. Wszystko bowiem zależy od tego, jakich ma się piłkarzy. To nie jest tak, że trener może zrobić cuda. Musi mieć z kim pracować. Drużyna odniosła wielki, ale w pełni zasłużony sukces. Wszyscy, którzy nas obserwowali, podziwiali naszą grę, było kilku chłopców, którzy się na tych zawodach wyróżniali. Niewiele osób chyba pamięta wcześniejsze zwycięstwo młodych mieleckich piłkarzy. Zanim powstał SMS, szkołą sportową była Szkoła Podstawowa nr 6. Tam były klasy sportowe i tam też pracowałem. Zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski na tzw. spartakiadach szkolnych. W finale w Łodzi przegraliśmy z drużyna, o ile się nie mylę, z Zabrza.
– A czy młodzież z którą Pan pracuje, zna Pana piłkarską przeszłość?
– Młodzież chyba zna moją piłkarską przeszłość. Czasami o nią pytają. Opowiadam rzeczy, które są dla nich ciekawe – jak kiedyś wyglądały mecze, z kim grałem, jak wyglądały treningi bo te dzisiejsze wyglądają zupełnie inaczej.
– Jaki był najbardziej przełomowy moment w Pana karierze?
– Za taki przełomowy moment uważam pierwsze Mistrzostwo Polski. Przy drugim jest się już trochę przyzwyczajony do tych wysokich miejsc. A to pierwsze było wielką niespodzianką. Po pierwszej rundzie byliśmy na trzecim miejscu, a wiosna okazała się jeszcze lepsza. To była niespodzianka, że Mielec został Mistrzem Polski. Zrobiliśmy duży skok, po trzech latach gry zdobyliśmy najwyższe trofeum.
– Jak Pan ocenia współczesną piłkę nożną? Różni się od tej sprzed lat?
– We współczesną piłkę gra się całkiem inaczej taktycznie, inaczej się też trenuje. Patrząc na przygotowania seniorskie i porównując z naszymi, to dawniej trenowaliśmy więcej i mocniej. Był większy nacisk na sprawność fizycznej, wytrzymałość, szybkość i siłę. Teraz jest troszkę mniej, choć też zależy gdzie. Na zachodzie trzeba być przygotowanym do ogromnej liczby meczów w sezonie. U nas w lidze trenuje się mniej.
Rozmawiała MB